Siedziałam cicho całą drogę, wpatrując się w szybę samochodu, po której spływały krople deszczu, pozostawiając smugi na szkle. Było mi nie dobrze. Od samego rana. Od momentu kiedy Dayan znalazł mnie w klatce schodowej z butelką. Wstydziłam się, ale nie miałam teraz głowy ani do przemówień, a tym bardziej przeprosin. Kątem oka widziałam poważną minę brata. Jego myśli teraz latały wokół ojca. Jak mógł się tym nie przejąć? Ale o nim też wolałam nie myśleć. Wiedziałam, że Dan jest zły.
Przez całą drogę nawet się nie ruszyłam. Nawet mój oddech był wyrównany. Specjalnie żeby tylko nie zacząć rozmowy. Nie chciałam o tym rozmawiać. Szczególnie teraz. Gdy zbliżała się kolejna rocznica śmierci mamy.
Auto zajechało na podwórko ogromnego domu. O tej porze roku nasza jabłonka wyglądała niesamowicie. Pełna jabłek. Zawsze pod koniec września przychodziła do nas pani Johnson by część odkupić. Była to przemiła staruszka, która szukała kontaktu u każdego. Niestety, nie wszyscy sąsiedzi byli dla niej wyrozumiali. Chorowała na alzheimer`a. Lubiłam jej pomagać, lecz ostatnio niezbyt mogłam jej odwiedzać.
Dayan wysiadł z auta. Zrobiłam to samo, chowając ręce w skórzanej kurtce.
-Poczekaj tu- zwrócił się do mnie i wypakował swoją torbę z samochodu.
Przewróciłam oczami i z grymasem na twarzy stanęłam przed drzwiami domu. Poparzyłam na jego bladą cerę. Zastanawiałam się jak można być tak nie opalonym przez cały rok. Może to przez to słońce. Z przodu jednak nie wyglądał na takiego wkurzonego jak się zdawał w aucie. Popatrzył swoimi niebieskimi oczyma i westchnął. Wiedziałam, że się zaczyna.
-Jeśli chcesz zaczynać to nie radzę- rzuciłam naburmuszona w jego stronę i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Nie chce zaczynać. Chcę porozmawiać- objął mnie ramieniem. Jeśli myśli, że to mu pomoże to się grubo myli.
Weszliśmy do środka. Chłopak odstawił torbę i razem poszliśmy do pokoju na górze. Tak dawno go tu nie było. Szczerze mówiąc, stęskniłam się za jego rozmowami, chodź ta nie miała należeć do rodzaju przyjemnych.
Usiadłam na krawędzi łóżka, śledząc jego ruchy wzrokiem. Po chwili usiadł obok mnie, opierając się łokciami o kolana i łącząc dłonie.
-Wiem. To nie jest proste- jego głos był opanowany, lecz czułam, że myśli jakie słowa odpowiednio dobrać abym znowuż nie wybuchła- Wiem, że masz problemy. I nie potrafisz sobie poradzić, ale ja też miałem. I do teraz czuję, że nie mam pełnej kontroli nad wszystkim gdy się przemieniam. Ale to normalne…
-Dayan…- podniosłam się z łóżka, kręcąc głową- To nie twoja rola- nie wiedziałam co dokładnie powiedzieć- Wychowywałeś mnie przez całe życie, ale obydwoje doskonale wiemy, że to nie tak powinno być. Zresztą, wiedziałam o tym już gdy miałam czternaście lat- odpowiedziałam z lekkimi pretensjami do brata, ale byłam mu wdzięczna- Naprawdę dziękuję ci za wszystko, ale doskonale wiesz, że muszę sobie sama poradzić. A przynajmniej spróbować.
-I teraz obarczasz siebie za to, że cię nie pilnował?- poczułam jak głos brata się robi coraz bardziej nerwowy.
-Nie jestem małą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać- odpyskowałam.
-Widać- zmierzył mnie spojrzeniem- Po prostu się martwię. To chyba normalne? A jeśli nie to najlepszym wytłumaczeniem będzie wiara, że jesteś odpowiedzialna. Bo jesteś. Ale w niektórych rzeczach nawet największemu twardzielowi trzeba pomóc. Mamy tylko siebie niestety- na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech.
-Mi nie trzeba pomagać- uniosłam dumnie głowę do góry, za co dostałam poduszką w twarz.
Oczywiście nie pozostałam mu dłużna i zaraz leżał za łóżkiem, chowając się przed ciosem. Ten jednak miał sposoby pocieszania mnie. Powinien zostać psychologiem od trudnych nastolatków. Albo moim prywatnym jeśli byłaby możliwość. Odkąd pamiętam, znajdywał przeróżne sposoby na dogadanie się ze mną.
Nagle drzwi od domu otworzyły się. Ktoś wszedł do środka. A raczej nie ktoś tylko mój rodziciel. Ukochany tatuś. Wymeniliśmy się obydwoje porozumiewawczymi spojrzeniami i Dayan wstał na nogi, otrzepując się.
-Przebierz się, bo czuć ciebie na kilometr. Serio- powiedział w wyjściu, posyłając mi ostatni uśmiech i zniknął za drzwiami.
Ległam na łóżko, chowając twarz w porozwalanych poduszkach. Rzeczywiście było mnie czuć. Nie jeden wilkołak zmarszczyłby nos na ten zapach. A więc pora udać się do łazienki.
*Następnego dnia*
Bawiłam się telefonem, wsłuchując się w ciszę, która panowała w domu i wpatrując się w sufit czekałam na jakikolwiek dźwięk, najlepiej mojego imienia. Jednak im dłużej i bardziej wysilałam i tak czuły słuch tym bardziej się niecierpliwiłam. Zaczęłam nucić sobie coś pod nosem niekontrolowanie. Dłużej jednak nie mogło tak być. Wyszłam z pokoju, cicho schodząc ze schodów i stanęłam przed drzwiami do gabinetu ojca. Chciałam zapukać, lecz coś w ostatniej chwili mnie powstrzymało. Zamknęłam oczy, myśląc czy to na pewno dobry pomysł. Jednak ja nie boję się niczego. A tym bardziej nie ojca. Chyba.
Weszłam do gabinetu, zamykając drwi za sobą.
-Jeśli chodzi o sprawę wyjazdu…
-Tak, chodzi o sprawę akademii- przerwałam mu, podkreślając ze złością każde słowo.
Uniósł głowę z papierów i popatrzył na mnie. Jego spojrzenie było chłodne. Brązowe oczy przenikały mnie całą. Pomimo swojego wieku, na jego twarzy rysowało się mało zmarszczek. Nie był stary, w szczególności gdy wilczą krew miał od zawsze. Idealnie postawione włosy dodawały mu tylko wyraźności rysów twarzy. Nie dziwiłam się mamie, że go kochała.
-Nic mi nie powiedziałeś. Nawet łaskawie nie poinformowałeś, że zamierzasz. Dan`a również. Tak samo było z przeprowadzką. Masz jeszcze coś do ukrycia?- oparłam się o ścianę.
-Po pierwsze, nie zwracaj się do mnie jak do kolegi- zauważył, podpisując jakieś dokumenty.
-A jak? Bo ojcem to ty raczej dla mnie nie jesteś- odwróciłam się i wyszłam z pokoju.
Zobaczył to mój brat i jak zwykle popatrzył z troską. Jednak wyminęłam go starannie i ruszyłam w kierunku samochodu, dając znak, że jestem gotowa. Gdyby tylko miał czas, pewnie znów by powstała kłótnia jego z ojcem. Wiem, że wszystko słyszał.
-Wszystko w porządku?- spytał, wsiadając do auta.
-Nie widać?- odparłam, nie posyłając mu żadnego spojrzenia. Siedziałam z poważną miną i czułam jak do oczu napływają mi łzy. Nie będę płakać, bo po co? To nie powód.
Wysiadłam z auta, żegnając się z bratem, który odjechał. Już miałam ruszać do przodu przed siebie, gdy nagle ktoś na mnie wpadł. Nie zachwiałam się, ale nienawidziłam tego uczucia gdy oczekujesz czy upadniesz czy też nie. Czułam, że to będzie cudowny dzień. Od samego rana się taki zapowiadał.
Kto chętny?
Jestem otwarta na propozycje dokończenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz